W związku z tym że zima w tym roku jakaś taka słaba to dla odświeżenia wspomnień zamieszczam opis naszego zimowego spływu rzeką Wdą.
Nie udało się znowu popłynąć tydzień przed lub po Bożym Narodzeniu. Ale co tam nie będzie tak ekstremalnie. Nacieszymy się wiosłowaniem, podziwianiem widoków bez walki z naturą. No cóż pierwsza część zdania się zgadzała. Marzec przyniósł niespodziankę w postaci mroźnej i śnieżnej zimy. Załatwiłem sprzęt dla 5 osób: dwa kanu i jeden kajak. O pozostały sprzęt każdy zadbał sam. W wypożyczalni trochę się o nas martwili, ale potraktowali nas serio. Właściciel wypożyczył nawet terenowego Patrola by dowieść nas na miejsce. Wybrałem Wdecki Młyn bo byłem tam wcześniej z dzieciakami i wiedziałem czego mogę się spodziewać. To ważne bo przyjechaliśmy tam, tak jak podejrzewałem, po zmroku, gdzie szukanie miejsca po omacku na namiot i temu podobne rzeczy nie należą do fajnych. Szczególnie gdy temperatura spada. I spada ...
Ogarnęliśmy się szybko. Dwa namioty rozstawione, ognisko płonie, posiłek się grzeje. Zadowoleni z pięknych okoliczności przyrody, siedzimy i rozprawiamy na wszystkie możliwe tematy. W okolicach 22giej zaczyna nas morzyć sen.
Pole ma jedną wadę – od strony północno-zachodniej nic go nie osłania. No i z tego kierunku, jak na złość, wieje wiatr. ubieram się ciepło, bo namiot nieprzystosowany do zimowych warunków będzie wpuszczał zimno wraz z wiatrem. Tak też było – wstałem koło 6tej ponieważ trochę przemarzłem ale również fizjologia domagała się swego. Termometr ukryty przed wiatrem za kanu wskazuje -10 stopni.
Przygotowuję posiłek i po kolei wszyscy wypełzają z namiotów. Pakowanie, zwijanie sprzętu, zabezpieczenie tego co się da zabezpieczyć przy naszych skromnych możliwościach i na wodę. Jest dziesiąta.
To zawsze jest piękne uczucie. Dziś szczególnie, bo to pierwszy raz gdy zimą spływamy kanu. Za nami już wiele zimowych spływów, ale na trochę innym sprzęcie. Więc napawam się ciszą – poza nami nie ma nikogo. Piękna, słoneczna, ale mroźna pogoda powoduje, że krew szybciej płynie w żyłach. Zanurzasz wiosło i już wiesz, że warto było marznąć, przełamywać wątpliwości po to by tu być.
Rzeka nie jest specjalnie wymagająca. To dobrze. Nasz zespół, zgrany przed laty nie jest jeszcze specem od kanu. Ale nasi towarzysze doświadczenie mają jeszcze mniejsze. Dlatego też świadomie wybraliśmy ten odcinek rzeki aby nie stresować się specjalnie. Mimo tego wystarczy się czasem zagapić i już trochę wody wlewa się do środka. Płyniemy miarowym tempem, by po trzech godzinach zgodnie stwierdzić, że zatrzymujemy się na kawę. Ogniska nie chcemy rozpalać a butli gazowej nie mamy ze sobą. Korzystamy więc z Kelly Ketlle. Problem polega na tym, że cała woda jaką mieliśmy zamarzła. Wciskamy więc śnieg i lód przez wąskie gardło tego nietypowego czajnika, zamieniamy ciało stałe w ciecz i po chwili pijemy gorącą kawę. Tempo wiosłowania jest niezłe. Przerwę zrobiliśmy sobie tam gdzie latem będąc z dziećmi rozbiliśmy biwak po „całym” dniu wiosłowania.
Ruszamy dalej – dziś chciałbym dopłynąć do Błędna. Mijamy urokliwe zakątki.
To co mnie urzekło to duża ilość zwierząt jakie napotkaliśmy. Poprzednie zimowe spływy, i na tej i na innych rzekach, nie dostarczyły nam podobnych spotkań, a już na pewno nie w takich ilościach. No tak! Wtedy spływaliśmy w grudniu lub w styczniu a teraz jest połowa marca. Myślę, że to jest przyczyna niezwykłej aktywności zwierząt. Sarny, wydry, lisy, mnóstwo łabędzi, liczne ptaki drapieżne w tym dostojny bielik – naprawdę nie musiałem zamykać oczu by poczuć się jak w nieprzebytej głuszy lasów Kanady (nigdy tam nie byłem ale od czego wyobraźnia). Sam smak. Minęliśmy most i Błędno. Po prawej pole biwakowe. Wstępna wersja była taka, że tu się zatrzymamy. Jest parę zadaszeń, kosz. Ale droga za blisko jak dla nas i brak drewna na opał. Zatrzymaliśmy się jednak na chwilę. Wychodząc na dwupoziomowy pomost, sprawdzam czy mnie utrzyma. Rokuje dobrze do momentu gdy łamie się coś pode mną i wpadam do wody. Na szczęście jedną nogą. Wyskakuję jak oparzony na wyższy poziom i tu wpadam już dwiema nogami. Jestem trochę zły. Przyglądam się konstrukcji i okazuje się, że wybrałem najgorzej jak mogłem. Teraz widać, że w tych miejscach gdzie stawałem brakowało desek a ich imitację stworzyła warstwa lodu pokryta śniegiem. Oczywiście wszyscy bawili się przednie. Po chwili i ja dołączyłem do reszty podzielając ich wesołość. Płyniemy dalej – robi się późno, ale musimy poszukać czegoś lepszego. Mijamy zabudowania leśniczówki usytuowane na lewym brzegu i po kilometrze znajdujemy fajne miejsce na biwak.
Wyciągamy sprzęt, przeciągamy go kilkadziesiąt metrów, pod brzeg lasu. Tu rozbijamy namioty, przygotowujemy ognisko i posiłek. Oczywiście, każdy ma przydzielone zadania i obowiązki, więc wszystko odbywa się sprawnie. Słońce już dawno znikło za lasem, robi się chłodno. Znikło również nasze ognisko, które topiąc warstwę lodu zapadło się. Przenosimy je trochę wyżej – na twardy grunt. Osłonięci od wiatru dyskutujemy, śpiewamy. Jest fajnie.
Budzę się – jest zimno. I pęcherz daje znać o sobie. Trzeba wyjść. Ale zimno. Gdzie schowałem ten termometr. O jest! Niemożliwe!! – 24st. Nie chce mi się wierzyć ale tak pokazuje. Masakra. Chowam się do namiotu ale nie mogę rozgrzać stóp. Wszystkie znane mi chwyty zawodzą i po (chyba) półtorej godzinie wychodzę z namiotu rozpalić ogień. Rozdmuchuję go z żaru i rozgrzewam zziębnięte części ciała. TAAAAAAAK. Teraz mi dobrze. Wstaje słońce i reszta ekipy. Gdy jest na tyle jasno i po tym jak wpadam na pomysł by uwiecznić termometr na zdjęciu jest już ciepło. -21st.
Idę spojrzeć na wodę. A tam kasza. Pływają takie wielkie placki nie kry a jakby śniegowej kaszy. Meta w Tleniu odpada na pewno. Dwa dni temu była tam gruba warstwa lodu – teraz będzie jeszcze grubsza. W związku z tym nie spieszymy się specjalnie. Mamy mnóstwo czasu i niewiele drogi do przebycia. Na wodę schodzimy grubo po dwunastej.
Ale czeka nas miła niespodzianka. Rzeka przyspiesza, gdzieniegdzie pojawiają się bystrza, większe fale, powalone drzewa. Robi się ciekawie. To taka nagroda za skrócony dzień spływu. Przy pozostałościach starego mostu pod wodą znajduje się jakaś przeszkoda, która na całej szerokości rzeki tworzy stopień wodny. Canoe dostaje przyspieszenia, widać po uśmiechniętych twarzach, że była to niezła frajda. Przy powalonych drzewach blokujących spływ trochę dyskusji czy już wyciągać tą siekierę czy i jeszcze tym razem przeciśniemy się. No i przeciskamy. Ale przy ostatnim drzewie naszej wyprawy ani się nie przeciśniemy ani nie pomoże siekierka czy inne wynalazki. Pomnikowy dąb skutecznie zagradza trasę i nie pozostaje nic innego jak ominąć go brzegiem. Ale do niego trzeba przejść po lodzie, po cienkim lodzie. Każdy obiera jakąś technikę ( ja tą podpatrzoną w necie od Billa Masona).
Mimo to najweselej jest przy u dosiadającego kajak. Jego ruchy biodrami wykonywane w celu ruszenia łódki z lodowej pułapki wzbudzają ogólną wesołość i aplauz. Lekka pomoc i na wodzie są już wszyscy. Rozpędzamy sięi ... Stop. Most drogowy w Starej Rzece obwieszcza koniec. Wyciągamy sprzęt, odciążając kanu. Wszystko taszczymy pod górę do drogi na której umówieni jesteśmy z przewoźnikami. Było naprawdę super. Gorszą noc, z tego co mówili mieli właściciele wypożyczalni jak zobaczyli ile stopni jest na zewnątrz. Ale przeżyliśmy i to ich bardzo ucieszyło. W doskonałych nastrojach chociaż z żalem żegnamy się z Rzeką. Do zobaczenia.
O kurcze, termometr Was nie rozpieścił Za to słoneczko już tak, fajny spływ i z pewnością piękne i niecodzienne widoki. Tylko zdjęć mało. Pozdrawiam ekipę.
Ja najbardziej lubię zimowe spływy. Nie ma ludzi i tego całego śmietnika który zostawiają nieodpowiedzialni pseudo kajakarze. Dla mnie to esencja i jedna z największych przyjemności. W tym roku też byliśmy, na Brdzie ale zima słabsza niż ta powyżej.
Pozdrawiam
dla mnie w zimie przy -10 to jakakolwiek działalność połączona ze spaniem już zaczyna być przygodą, a jak minus jest większy a impreza przenosi się na wodę to już w ogóle jest grubo
_________________ Good judgment comes from experience, and experience comes from bad judgment : ) | Mysia Perć™ : P
Dumoine - zapiski z budowy -> eBook
Spływy zimowe robimy praktycznie co roku. Najpierw były to okolice Bożegonarodzenia a gdy przyszedł czas kariery zawodowej no to termin zrobił się bardziej płynny. Najważniejsze żeby było zimno - wtedy nie ma chętnych na spływy. W tym roku byliśmy już na Brdzie (i był to trzeci zimowy spływ w kanu) w czasie gdy odbywał się tam taki duży zimowy spływ kajakowy. Całe szczęście wyprzedzali nas o jeden dzień drogi więc nam nie przeszkadzali
Wcześniej przez wiele lat korzystaliśmy z pontonu wojskowego i dzięki niemu parę rzek też udało się nam odwiedzić.
Pozdrawiam
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach